Facet Sportowiec
(okres używalności: 10 dni)
Na pierwszy rzut oka Facet Sportowiec ma same zalety: ma fajną sylwetkę, zdrowo się odżywia, jest pełen energii. Poznaliście się, powiedzmy, w sobotę wieczorem: było fantastycznie, tuż po północy, po jednej (co najwyżej) lampce wina pojechaliście do ciebie, żeby pogłębić znajomość (albo od razu pójść na całość, nie nasza sprawa).
W niedzielę rano dowiadujesz się, że codziennie o siódmej rano (nawet w zimie) zakłada termoobrzydliwe czerwone kalesony i fioletowo-żółte adidasy i idzie biegać. Nie ma mowy o żadnych czułościach ani przedtem (śpieszy się), ani potem (jest wykończony). Mówisz sobie: „Świetnie, też się zmobilizuję” koło… czternastej. Za późno.
W niedzielę po południu chodzicie po lesie, wdychacie tlen i szukacie grzybów (tudzież paproci, otoczaków lub jałowców). Spędzacie tam trzy godziny i pięćdziesiąt minut… Świetnie się bawisz, nigdy byś nie pomyślała, że można w taką pogodę przetrwać tylko na batonikach muesli.
W poniedziałek jedzie do siebie po rower. Nie ma mowy, żeby coś kupił po drodze, bo to rower „profesjonalny”: nie ma koszyka, bagażnika ani siodełka.
We wtorek w ogóle się nie widzicie, bo trenuje sporty zespołowe (rugby, piłkę nożną itp.) i wraca późno, zalatując trochę piwem (nie pije dużo, bo przecież jest sportowcem). Woń potu wyczuwasz natomiast dość wyraźnie, zwłaszcza gdy następnego dnia natkniesz się na jego torbę.
W środę znajdujesz w swojej pachnącej łazience krowie łajno. Korki zostawiają ślady. Które nie pachną różami. Kiedy idziesz sobie zrobić kawę do kuchni, o mało się nie zabijasz: najpierw potykasz się o niego robiącego brzuszki w przedpokoju, potem dużym palcem u nogi zawadzasz o jego betonowe hantle, a w końcu walisz głową w drążek, który zainstalował w futrynie.
W czwartek przyjeżdżają jego rzeczy: sprzęt do ćwiczeń. Wybrał najlżejszy z możliwych, ale i tak docelowo najlepiej byłoby mieć garaż, w którym urządziłby sobie małą siłownię. Zdecydowanie jesteś tego samego zdania. Bo naprawdę mocno się poci.
W piątek robi sobie dzień białkowy. To znaczy je wyłącznie produkty wysokobiałkowe: gotuje sobie 29 piersi z kurczaka i 90 jaj, z których zjada tylko białko, a na deser robi sobie koktajl z proszku, które kupuje na wiadra w sklepie dla kulturystów.
W sobotę nie chce się ruszyć z domu, bo wychodziliście w zeszłym tygodniu, nie chce też się bzykać, bo oszczędza siły na niedzielny międzyokręgowy turniej tenisowy. Kiedy go pytasz, co mają ze sobą wspólnego jego jaja i łydki, otrzymujesz jedynie zdawkową odpowiedź.
W niedzielę zaczynasz marzyć o normalnym facecie – typowym dla naszych czasów, galaretowatym, rozmamłanym kanapowcu.
Nawet jeśli bardzo się do niego przywiązałaś, musisz zrozumieć, że tak naprawdę Facet Sportowiec kocha tylko sport, swoje ciało i endorfiny. Obsesyjnie skupia się na tym, żeby nie przytyć, nie zestarzeć się, nie umrzeć. A przecież i on, jak my wszyscy, w końcu podupadnie na ciele i na umyśle (co ciekawe, mózgu raczej nie ćwiczy).
Wyjątek: Ewentualnie możesz go zatrzymać na 10 dni jako osobistego trenera. Jak tylko sama zaczniesz się ruszać i zapiszesz się na siłownię, rzuć go.
Le supermec est un mytho. Et alors ? (Superfacet nie istnieje, no i co z tego?), Catherine Grey, 2014.
Fragment z francuskiego przełożyła Monika Szymaniak.
Bieg w starożytnej Grecji. Ilustracja Waltera Crane'a do książki The Story of Greece Told to Boys and Girls Mary MacGregor (1914).