Straszna oberża

— Co do kobiet — powiedział Chanlieu — to nie życzę wam takiej podróży poślubnej jak ta, którą odbyłem ze swoją pierwszą żoną. Dość powiedzieć, że oboje ledwo uszliśmy z życiem… Opowiem wam wszystko, jak było, od razu, bez zbędnych ceregieli.

Po powrocie z Sajgonu poprosiłem Towarzystwo Przewozów Morskich1 o urlop. Wykorzystałem go, żeby wreszcie ożenić się z maleńką Marią Łucją z Mourillonu2, która od czasu, gdy zmarł jej ojciec na Madagaskarze, mieszkała z dziadkiem.

W podróż poślubną wybraliśmy się do Szwajcarii. To był mój pomysł. Tak naprawdę jestem mieszczuchem i szczurem lądowym i nie znoszę przygód. Jeśli przez dwadzieścia lat pływałem jako kapitan na statkach dalekomorskich, to tylko dlatego, że taka była tradycja w mojej rodzinie i tego chcieli ojciec i matka. Ja od początku dostawałem od tego choroby morskiej.

No więc znaleźliśmy się w Szwajcarii, zupełnie jak za czasów Töpffera3. Moja młoda żona i ja. Zakochani po uszy. Znacie Solurę?

— Ja tam ożeniłem się na Borneo! — zachichotał Dorat, największy żartowniś spośród starych wilków morskich, które opowiadały sobie straszne historie przy kawiarnianym stoliku na nabrzeżu starego portu w Tulonie.

— No tak… A więc Solura to, można by rzec, stolica romańskiej Szwajcarii. To właściwie jedna długa, cicha ulica, gdzie najmniejszy nawet podmuch wiatru znad góry Weissenstein wprawia w ruch kołyszące się na drążkach obrazkowe szyldy.

Należąca do Jury góra Weissenstein mierzy ponad tysiąc trzysta metrów i leży na północny zachód od miasta. Błądzący tamtejszymi leśnymi wąwozami i ścieżkami turysta dociera w końcu na wysokość, powyżej której w drodze na szczyt nie ma już nic prócz pewnej oberży, która w tamtym czasie cieszyła się bardzo złą sławą.

Dwa lata przed naszym przyjazdem miejscowe władze znalazły w sąsiedniej studni i pobliskiej jaskini tuzin szkieletów i nieco rzeczy osobistych podróżnych, którzy w owej oberży znaleźli zgubną, ostatnią w życiu gościnę. Śledczy i biegli ustalili, że zbrodnie popełnili właściciele oberży, Weisbachowie (pamiętacie może tę sprawę, w swoim czasie pisały o niej wszystkie gazety). Ta odrażająca para tak skutecznie zastraszyła okolicznych mieszkańców, że trzymali gęby na kłódkę nawet po ich śmierci. Kilku starych górali już wcześniej domyślało się wielu rzeczy, jednak Jan Weisbach wystarczająco jasno dał im do zrozumienia, że nie lubi, żeby się mieszano w jego sprawy. Weisbachowie zmarli w spokoju, jako bogaci i szanowani ludzie. W końcu zmarł także Daniel, ich chłopak do wszystkiego.

Kiedy sprawa wyszła na jaw, prowadzący dochodzenie zaczęli rozpytywać wokół. W końcu udało im się skłonić do mówienia byłych sąsiadów, a także pewną starą kobietę z wolem na szyi, którą Weisbachowie groźbą przymusili do służby. Dzięki temu odtworzyli wiele — należących już wówczas do przeszłości — dramatycznych historii. Przerażające okoliczności zbrodni wskazywały, że Weisbachów cechowała nie tylko nienasycona żądza zysku, lecz także rzadko spotykana skłonność do sadyzmu i okrucieństwa.

W hotelowych jadalniach w Solurze nie mówiono rzecz jasna o niczym innym. Podróżni czekający na dyliżans, którym mieli wjechać na górę Weissenstein, by po zmroku dotrzeć na szczyt i przenocować w hotelu wsławionym pobytem Napoleona, a następnego dnia zjechać na francuską stronę Bramą Burgundzką, zakładali od razu, że w połowie podjazdu zatrzymają się na kieliszeczek czegoś mocniejszego w „krwawej oberży” — jak ją teraz nazywano ze względu na sprawę Weisbachów i kolor, na który była wymalowana. Był to niejako obowiązkowy punkt programu. W czasie gdy konduktor dyliżansu poił konie, turyści popijali trunki przy kontuarze i gawędzili z nowymi właścicielami.

Ówcześni oberżyści prowadzili interes od roku. Ich poprzednicy, bezpośredni następcy Weisbachów, wynieśli się, gdy tylko sprawa nabrała rozgłosu. Twierdzili, że zostali zrujnowani. Schefferowie byli sprytniejsi: wymyślili sobie, że na głupocie ciekawskich można zarobić. Zważywszy na to, co słyszało się w okolicy, ich rachuby były całkiem słuszne. Wszyscy przejeżdżający przez Solurę cudzoziemcy chcieli zobaczyć „krwawą oberżę”. Niektórzy pozwalali sobie nawet na luksus i zatrzymywali się tam na nocleg.

W dniu, w którym po zjedzeniu wyśmienitej kolacji i wypiciu butelki przedniego reńskiego wina wsiedliśmy z Marią Łucją do dyliżansu, była wspaniała pogoda. Byliśmy przekonani, że czeka nas miła przejażdżka, a w międzyczasie, jako dodatkowa atrakcja, emocjonująca przygoda jak z powieści w odcinkach.


1 Towarzystwo Przewozów Morskich (fr. Compagnie des messageries maritimes) — założone w 1851 roku francuskie przedsiębiorstwo żeglugi morskiej oferujące przewozy pasażerów, towarów i przesyłek pocztowych. (Przyp. tłum.)

2 Le Mourillon — dzielnica Tulonu, położona na półwyspie między małą i wielką redą; w XIX wieku znajdowały się tam stocznie, magazyny i koszary francuskiej marynarki wojennej. (Przyp. tłum.)

3 Rodolphe Töpffer (1799-1846) — szwajcarski pedagog, pisarz, polityk i autor historyjek rysunkowych. (Przyp. tłum.)

Open book icon L’auberge épouvantable (Straszna oberża), Gaston Leroux, 1925.
Person pin icon Fragment z francuskiego przełożyła Monika Szymaniak.
Image icon Pustelnia świętej Wereny koło Solury, Bruno Moll, 1860-80.
Straszna oberża, Gaston Leroux, 2023.