Zamordowani

MIKOŁAJ II ROMANOW

JEKATERYNBURG, 17 LIPCA 1918 ROKU
KONIEC ŚWIATA

— Kto idzie?

— Mikołaj Romanow!

— Przepuśćcie go!

Scena rozgrywa się 22 marca 1917 roku przed zamkniętą bramą pałacu w Carskim Siole — rezydencji Romanowów oddalonej o kilka kilometrów od Piotrogrodu (czyli Sankt Petersburga — ta nowa mniej germańska nazwa została nadana miastu w 1914 roku po wybuchu wojny z Niemcami). Obszarpany czerwonogwardzista w kaszkiecie na bakier z ironicznym uśmiechem na twarzy robi nieznaczny, w niczym nieprzypominający wojskowego salutu ruch w kierunku człowieka, który przywołał go z marmurowych stopni pałacu i kazał otworzyć bramę, a teraz wrócił do powozu, w którym siedzi Mikołaj II. Twarz byłego cara nie wyraża żadnych emocji, lecz wszystko w nim wrze. Po raz pierwszy od czasu abdykacji, której dokonał tydzień wcześniej, ulegając presji zarówno ze strony rewolucjonistów, którzy przejęli władzę w państwie, jak i swoich własnych generałów, zdał sobie w pełni sprawę z konsekwencji swojej decyzji. Jest teraz zwykłym obywatelem, nosi zwykłe nazwisko i musi prosić o pozwolenie, żeby się dostać do własnego domu. Jakby to już nie był dom, lecz więzienie. I tak właściwie jest: od kilku dni członkowie carskiej rodziny są więźniami rządu tymczasowego i przebywają w areszcie domowym, czekając na ostateczną decyzję o swoim losie. Co ich czeka? Proces? Wygnanie? Egzekucja? Nic dotąd nie postanowiono. Może być pewien tylko jednego: po powrocie ze sztabu generalnego carskiej armii, skąd dowodził 14 milionami zmobilizowanych rosyjskich żołnierzy, wreszcie zobaczy się z rodziną. I przekona się, jak bardzo w ciągu tych kilku tygodni się wszystko zmieniło.

Dociera to do niego zaraz po wejściu do westybulu. Napotkani mężczyźni rzucają mu nienawistne spojrzenia i nie odkrywają głów. Mijając go z papierosem przyklejonym do ust, ostentacyjnie powstrzymują się od salutowania. Każdy dzień przynosi Mikołajowi, carycy i ich pięciorgu dzieciom kolejne szykany, zniewagi i upokorzenia. W parku wystrzelano będące ich całą radością w ostatnich dniach daniele i jelenie. Sprofanowano, oblano benzyną i puszczono z dymem grób Rasputina — drogiego sercu carycy Aleksandry Fiodorownej mnicha-uzdrowiciela. Kiedy Mikołaj błąka się bez celu po pałacowych komnatach i parkowych alejkach, stojący na warcie żołnierze biorą go na stronę, poszturchują i naprowadzają na właściwą drogę kpiącymi słowami: „Nie tędy, panie pułkowniku”. Romanowowie są odcięci od zewnętrznego świata i nigdy nie opuszczają pałacu. Otrzymują wprawdzie paczki od wiernych sobie osób, lecz każda z nich jest skrupulatnie przeszukana i kontrolowana: strażnicy testują pastę do zębów, smakują jogurty, zjadają całe tabliczki czekolady, a niektóre rzeczy po prostu konfiskują. Czerwonogwardziści wchodzą bez pukania do ich sypialni, mówią do nich po imieniu, bez krępacji taksują wzrokiem cztery wielkie księżniczki, rozsiadają się, gdzie im się żywnie podoba, głośno pogryzają pestki słonecznika i celowo plują łuskami na perskie dywany w korytarzach. Gorzej: poczciwy Dieriewienko, marynarz, który przez sześć lat z gorliwością i oddaniem zajmował się carewiczem i całymi dniami nosił go na rękach, gdy ten nie mógł chodzić ze względu na nękającą go hemofilię, zabawia się teraz, wydając mu rozkazy jak swojemu służącemu. Albo raczej psu.

W dzień Mikołaj bez trudu znajduje sobie zajęcie: ten, który kiedyś uważał się za „koronowanego pracownika”, teraz spędza czas na sadzeniu i pieleniu w ogrodzie, rąbaniu drewna czy łamaniu lodu. Wieczorami gra w karty z córkami, wykłada z pamięci historię Aleksemu, czyta mu Tartarina z Taraskonu albo Hrabiego Monte Christo. Fizycznie zmienił się nie do poznania. Z twarzą pooraną zmarszczkami, posiwiałymi skrońmi i sinymi cieniami pod oczami nie wygląda na swoje 49 lat, lecz na 10 lat więcej. Jego przygarbione ramiona zdają się uginać pod ciężarem ciał rodaków, którzy zginęli w czasie wielkiej wojny i lutowego przewrotu.

Skąd wokół mnie tyle nienawiści? — zastanawia się często. Co wywołało ten wybuch agresji przeciwko dynastii, która w zapewniła Rosji w przededniu wojny dyplomatyczny prestiż i gospodarczy dobrobyt? Obalonemu carowi tym trudniej zrozumieć zdarzenia, których jest jednocześnie aktorem i obserwatorem, że sam jest z natury raczej łagodny i nieśmiały. Z pewnością nie został stworzony do rządzenia. „Nie jestem przygotowany na bycie carem. Nigdy nie chciałem nim być” — wykrzyknął kilka godzin po śmierci ojca, Aleksandra III. Lecz przynajmniej próbował się tego nauczyć. Czyż od czasu swojej koronacji w 1896 roku nie udowodnił, że potrafi stanąć na wysokości stojących przed nim wyzwań? Oczywiście — sam to przyznaje — zawsze brakowało mu jako władcy charyzmy i stylu. Brak stanowczości i skłonność do unikania konfliktów często stawały mu na drodze, ściągając na niego lekceważenie i drwiny otoczenia (generał Czerewin mówił o nim, że „jest jak miękka ścierka, której nie da się nawet uprać”). Nie był ani zdobywcą jak Iwan III czy Iwan Groźny, ani budowniczym jak Piotr Wielki, ani reformatorem jak jego dziadek Aleksander II. Wciąż był rozdarty między chęcią rządzenia a potrzebą bycia kochanym. Przy każdej okazji pokazywał zaś, że woli oddawać się życiu rodzinnemu niż kierować sprawami państwa. Jednak czy naprawdę zasłużył na kataklizm, który pochłonął jego tron, jego rodzinę i całą Rosję? Czasami myśli o francuskim królu, który jak on, bardziej niż władzy i korony pragnął spokoju na łonie rodziny; który jak on nie znosił przemocy i sporów; który jak on został wystawiony na najcięższą próbę: został aresztowany, pozbawiony tronu i uwięziony. Królem tym był Ludwik XVI, którego — jak mu dobrze wiadomo — ostatecznie stracono. Czy ich losy będą do siebie podobne aż do samego końca?

Open book icon Assassinés (Zamordowani), Jean-Christophe Buisson, 2013.
Person pin icon Fragment z francuskiego przełożyła Monika Szymaniak.
Image icon Car Mikołaj II w Carskim Siole po swojej abdykacji w marcu 1917 roku.