Leksykon dla miłośników Marcela Prousta

Astma

Owa przypadłość oddechowa – „święta choroba”, którą lekarze zwali niegdyś meditatio mortis, czyli przygotowaniem do śmierci – była w życiu Marcela Prousta wielkim problemem, choć przez przekorę wobec Sainte-Beuvea (a może przesądność?) narrator W poszukiwaniu straconego czasu cierpi na nią jedynie w umiarkowanym stopniu. Poza marginalnymi wyjątkami (bohaterami opowiadań Obojętny i Koniec zazdrości) w całym dziele Prousta pojawia się zaledwie jedna jawnie dychawiczna postać: ciężarna dziewczyna kuchenna z Combray, którą Swann z powodu jej „energicznej i pospolitej” twarzy porównuje do Caritas Giotta. Czyżby nieszczęsna dusiła się jak pisarz, który powołał ją do życia, i została obdarowana chorobą swojego stwórcy, by zasugerować niejakie podobieństwo między pisaniem i rodzeniem dzieci? Tak przynajmniej twierdzono…

A poważniej: tak obecna w korespondencji Marcela astma, którą on sam za lekarzem swojej babki nazywał „mentalną albuminurią”, była dla niego przede wszystkim wyrokiem losu: tak już musi być, zdaje się mówić dręczony bezsennością i napadami duszności Marcel, bo lepiej niż ktokolwiek inny wie, że „prosić swoje ciało o litość to jakby dyskutować z żarłaczem ludojadem”.

Rzecz jasna Proust nie jest jedynym astmatykiem w literaturze; jest jednak na pewno tym, który instynktownie najlepiej uchwycił związek między „brakiem tchu” a uczuciem emocjonalnego braku czy opuszczenia. Jeszcze zanim dopadła go zgraja freudystów, sam odgadł, że niewydolność oddechowa, której pierwsze objawy zbiegły się w czasie z wejściem w wiek szkolny jego brata, była dla niego swoistym sposobem na przywołanie „mamy”, na sprawdzenie, czy nadal jest dla niej najważniejszy, na wyproszenie od niej kolejnego wieczornego pocałunku („Wolę już mieć napady i być ci miłym, niż być ci niemiłym i ich nie mieć”). W każdym razie astma tak niepodzielnie rządziła życiem Marcela i narzucała mu tyle nawyków, że aż kusi, by powiedzieć o nim to, co on sam powiedział o krewnej Roberta de Flersa: „Lecząc się, wprawiała się w tak ciężką chorobę, że pewnie lepiej by dla niej było, gdyby po prostu zdecydowała się cieszyć dobrym zdrowiem”. Nie zapominajmy jednak, że dziś astmę leczy się skuteczniej kortykosterydami niż psychoanalizą, co niejako dezaktualizuje rozwlekłe, swoją drogą niezwykle zabawne, edypalne interpretacje ataków nękających Prousta.

Ciekawsza i trudniejsza do rozwikłania jest stale powracająca kwestia związku między astmą Marcela a jego stylem pisania. Nie sięgając nawet do głośnej pod koniec lat pięćdziesiątych XX wieku dysputy między Reném Étiembleem i Georgesem Rivanneem (czyli gramatykiem, który nie miał pojęcia o medycynie, i lekarzem, który nic nie rozumiał z gramatyki), można z pewnością stwierdzić, że Proust, który ma krótki oddech, buduje długie zdania. I że braknie mu tchu, lecz nie natchnienia. Liczne, przerywające tok jego wypowiedzi „ale” i „bądź” wskazują, że swoją weną twórczą chce sięgać dalej, niczym tonący pływak, który reszkami sił zagarnia wodę, próbując dotrzeć do nieosiągalnego brzegu.

Czy płynie stąd wniosek, że pisarz, który z trudem oddycha, wymaga od języka rozmachu i swobody, na które nie pozwalają mu płuca? Niewykluczone. Czy wobec tego należałoby uznać, że pisarze o płucach jak dzwon, dajmy na to Hemingway czy Maupassant, programowo piszą krótkimi zdaniami (akurat w przypadku tych dwóch teza ta byłaby niedaleka od prawdy)? Rzecz do zbadania…

Tak czy owak, nie ma nic bardziej poruszającego niż zmagania Marcela z chorobą. I nic bardziej dojmującego niż jego kolejne medyczne eksperymenty: z perełkami azotynu amylu, pigułkami Trousseau, jodkami, belladonną, eukaliptusem, adrenaliną wdychaną za pomocą gumowej gruszki. Albo niż wyłaniająca się w trakcie lektury jego korespondencji mapa oddechowa, która kształtuje jego wyobrażenie przestrzeni jeszcze bardziej niż dwie strony Combray („Gdzie można spotkać więcej astmatyków: wokół Parku Monceau czy przy Dworcu Świętego Łazarza?”, „Jak się oddycha przy rue de Rivoli?”, „Czy wiosną jest wskazana podróż pociągiem?” itp.).

W rzeczywistości astma (i związana z nią pamięć immunologiczna) wyczuliła Prousta na świat zewnętrzny. Zmusiła go do podejrzliwego analizowania zapachów i kuchennych woni oraz rozpoznawania zwiastujących je drobinek i odgłosów. W tym sensie astma była dla Marcela (tak jak zazdrość, z której wzięła swój początek) dobroczynną muzą, cudowną szkołą odczuwania i dociekania, a przez to – pisania powieści. Trzeźwo myślący, mający brata i ojca lekarza, wertujący uczone rozprawy o oskrzelach i pyłkach kwiatowych Proust zastanawiał się nawet czasem, czy astma nie uchroniła go przed groźniejszymi – a do tego o wiele nudniejszymi – dolegliwościami.

Open book icon Dictionnaire amoureux de Marcel Proust (Leksykon dla miłośników Marcela Prousta), Jean-Paul Enthoven, Raphaël Enthoven, 2013.
Person pin icon Fragment z francuskiego przełożyła Monika Szymaniak.
Image icon Park Monceau, Jean Béraud, 1887.